14 marca 2018 roku będzie miała premierę książka “Please kill me. Punkowa historia punka”.
Na przełomie lat 60.i 70. XX wieku przez społeczeństwo Stanów Zjednoczonych przeszło tornado zmian. Zamieszki w Detroit, wojna w Wietnamie, hasła make love not war czy flower power podczas hipisowskich wieców, panoszące się rasizm, homofobia i szowinizm. Odpowiedź Nowego Jorku na wszystko, co działo się w tych latach, mogła być tylko jedna – awangardowa, wulgarna, pozbawiona zasad i zdrowego rozsądku. Punk. Jedna z najważniejszych subkultur w historii, która wywarła ogromny wpływ na modę, kulturę i sztukę, choć paradoksalnie jej u podstaw leżała jedynie kontestacja rzeczywistości bez politycznego zaangażowania.
Kultowa książka Legsa McNeila (założyciela pisma „Punk”) oraz Gillian McCain to pierwszy i jedyny tak obszerny zapis historii punka w Stanach Zjednoczonych, przedstawiony w absolutnie nowatorskiej formie.
Wypowiedzi najważniejszych postaci nowojorskiej sceny – od Andy’ego Warhola i protopunkowych MC5, The Stooges czy Velvet Underground, przez awangardowy teatr queerowy, bywalców CBGB, Patti Smith, Richarda Hella i New York Dolls, aż po schyłkowy okres lat 70., świadków słynnej historii Sida i Nancy czy odchodzących ze sceny ojców założycieli, bez cenzury wprowadzają nas w pełne seksu, narkotyków i rock’n’rolla sale zadymionych klubów i ciasnych nowojorskich mieszkań.
Please kill me. Punkowa historia punka stanowi najpełniejszy zapis historii narodzin i upadku jednego z najradykalniejszych ruchów kontrkulturowych w historii muzyki, sztuki i filmu. To również doskonała podróż do narkotycznego Nowego Jorku lat 60. i 70., gdzie poezja mieszała się z papierosowym dymem, a gitarowe sprzężenia wibrowały w zagubionych duszach „pustej generacji”.
Please kill me. Punkowa historia punka
Wydawnictwo: Czarne
Autorzy: Roderick Edward „Legs” McNeil i Gillian McCain
Tłumaczenie: Andrzej Wojtasik
Projekt okładki: Agnieszka Pasierska/Pracownia Papierówka
Data premiery: 14 marca 2018
Nazwa wariantu: wydanie 1
Rodzaj okładki: twarda
Wymiary: 133 mm × 215 mm
Liczba stron: 624
ISBN: 978-83-8049-642-2
Cena okładkowa: 54,90 zł
Fragment książki:
Iggy Pop: Kiedy przyjechaliśmy do Nowego Jorku, żeby zagrać w Ungano’s, spotkałem się z Billem Harveyem, szefem Elektry, i powiedziałem mu: „Nie jestem w stanie dawać czterech koncertów pod rząd bez dragów – i mam na myśli ciężkie dragi. Będzie to kosztować tyle i tyle, potem ci zwrócimy…”.Normalna propozycja biznesowa, no nie? A on patrzy na mnie, jakby mówił: „Nie wierzę własnym uszom!”.
Ja zaś złożyłem mu oficjalną propozycję i w moim odczuciu byłoto całkiem logiczne rozwiązanie. Więc spytałem: „Co w tym złego?”.
Leee Childers: Koncert w Ungano’s to jedna z najwspanialszych rock’n’rollowych imprez, jakie dane mi było oglądać. Bardzo mocne, bardzo groźne – wiesz, wcześniej Beatlesi czy Dave Clark Five śpiewali miłosne piosenki, a tu nagle wyskakuje Iggy w obroży na szyi i śpiewa I Wanna Be Your Dog.
Z boku przysiadł fotograf Dustin Pittman, bardzo urodziwy chłopak, i robił zdjęcia Iggy’emu. Iggy stał nad nim okrakiem, a on trzaskał mu foty. Było to na maksa seksualne, bulwersujące, niedopuszczalne! Jeżeli o mnie chodzi, rock’n’roll zawsze sprowadzał się do tego, co niedopuszczalne.
Ron Asheton: Za każdym razem, gdy graliśmy w Nowym Jorku, na koncert przychodził jeden facet i tak zupełnie z własnej woli przynosił dla The Stooges buteleczkę koksu. Siedzimy więc sobie na backstage’u z Milesem Davisem, a tu wreszcie zjawia się ten koleś i po prostu rzuca towar na stół. Mieliśmy już przygotowane słomki. Tylko sobie wyobraź tę scenę, bo jest przednia: głowa Milesa Davisa tuż obok głów całej ekipy The Stooges i wszyscy jak na komendę wciągają ścieżkę.
Po prostu opychaliśmy się tym jebanym proszkiem. Później Miles Davis powiedział: „The Stooges to oryginały – mają w sobie ducha”, czy coś w tym stylu. To było wspaniałe. Stary, moja głowa obok głowy Milesa Davisa!
Scott Kempner: Byłem wstrząśnięty, oglądając The Stooges w Ungano’s. Szedłem tam, żeby zobaczyć niesamowity zespół, i byłem gotowy na wszystko, ale to, co ujrzałem, przeszło moje oczekiwania dziesięciokrotnie.
Naprawdę się wystraszyłem, czułem niepokój, byłem zdenerwowany, ale również zachwycony. Całkowicie uwiodło mnie brzmienie kapeli, no i ten niewiarygodny model: Iggy, muskularny kurdupel, który mógł spowodować więcej szkód niż wszyscy znani mi faceci w mojej okolicy razem wzięci.
Inny gość może ci dać w gębę, ale to się zagoi, Iggy jednak zranił mnie psychicznie – na zawsze. Po pierwszych dwudziestych sekundach tego koncertu już nigdy nie byłem taki sam – i już nigdy nie będę.
Wróciliśmy następnego wieczora, a oni grali dokładnie te same kawałki, ale zupełnie inaczej. W niczym nie przypominały tego, co słyszałem poprzednio – to nie miało nic wspólnego z próbą, to nie miało nic wspólnego z próbą dźwięku – to było coś żywego, co rodziło się na twoich oczach i szło, kurwa, po twoje dzieci w środku nocy tuż przed tobą…
I tak było za każdym razem, kiedy widziałem ten zespół: „wczoraj” nigdy nie istniało, nigdy nie grali tak jak przedtem ani nie mieli tak grać już nigdy potem. Iggy narażał swoje życie i zdrowie na każdym koncercie. Na każdym koncercie widziałem, jak krwawi. Na każdym jebanym koncercie wytaczał z siebie krew.
Od tej pory rock’n’roll oznaczał dla mnie tego rodzaju poświęcenie. Cokolwiek zrobiłem – pisałem czy grałem – na papierze, na strunach musiała być krew, bo dawać z siebie mniej to zawracanie dupy i strata czasu.