EAST EARTH BAND specjalizuje się w tzw. power bluesie. To mieszanka bluesa, dark-country, jazzu, funku, rocka, psychodeli i improwizacji, składająca się w klarowną wypowiedź artystyczną. W swoim repertuarze mamy zarówno standardy bluesowe, takie jak: Good Morning Blues, You Shook Me, Thrill is Gone, jak i kompozycje własnego autorstwa. W skład zespołu wchodzą muzycy o dużym doświadczeniu estradowym i studyjnym.
Przytoczymy parę cytatów o płycie “Live in Praga” z profilu (FB) zespołu East Earth Band, bo warto:
“Jak rzeki nurt. Taka właśnie jest Muzyka zespołu East Earth Band. Live in Praga, to płyta, o jakiej mówić i pisać można wiele. Rozbudowana, przemyślana, w najlepszym stylu perfekcyjnie zagrana. Porywająca jak rzeki nurt. Nie ma w niej monotonii. Zmienna, wprowadzającą słuchacza w zupełnie inny wymiar i inny czas. Może to powrót do najwspanialszych lat w historii muzyki w stylu blues i rock, czyli do lat 80-90.
Zapraszam do wysłuchania płyty zespołu East Earth Band.”
Janusz Filipkiewicz
Wpadł mi w ręce ostatnio materiał grupy East Earth Band. W przeszłości było kilka “Earth Bandów”, typu Manfred Mann’s Eart Band, albo Far East Family Band. Oba były dobre, nawet bardzo… Tyle, że tamte, to lata 70-te, a East Earth Band, to czasy współczesne.
Bardzo niewiele grup współczesnych jest mi w stanie podnieść ciśnienie bez wkur…. mnie. Tym bardziej polskich. A ta ekipa już kiedyś mile mnie zaskoczyła “Facetem w Meloniku. Cóż zagrają teraz?
Paweł Fiodorczuk – wokalista o baaaardzo charakternej manierze i barwie, dzieli publikę na dwa obozy – tych co go kochają od pierwszych dźwięków, i tych, co najchętniej poderżnęli by mu gardło (to naprawdę wyczyn, bo nie ma słuchaczy obojętnych).
Przygotowania odpowiednich trunków nie zajęły mi zbyt wiele czasu i odpaliłem sprzęt… Pierwsze dźwięki… i już wiedziałem, że będzie dobrze! Paweł w wielkiej formie, a zespół…. REWELACJA !!! Drugi z klanu Fiodorczuków, to Gitarzysta. Celowo z dużej litery. To jeden z najbardziej kreatywnych szarpidrutów, jakich słyszałem. Ten gość dawno zrozumiał o co w bluesie i bluesie-rocku chodzi – to nie wyścigi, to nie muza dla sprinterów bezmyślnie ścigających się z własnym cieniem… To spokojne, doskonale wyważone solówki pisane serduchem, czasami wręcz pojedyncze dżwięki.., ale ciary chodzą po plecach…
Do tego dołożyli trąbkę – genialny pomysł. I genialny trębacz. Nathan Wiliams… kryminalnie nie znany w Polsce. Te dźwięki doskonale współistnieją z gitarą, tworząc niemal idealny bluesowy dialog…
No i bas. Tomek Zawadzki. Arcyciekawy muzyk, słychać że ma w paluchach wielką moc i luz charakteryzujący tylko największych. No i świetnie czuje bluesa… Gra oszczędnie, bo tak w bluesie trzeba, ale na swoje koncertowe solo “przyłożył” nieźle….
A muzyka? Blues, w klasycznej, najczystszej postaci. Bez najmniejszych skrętów w stronę komercji, bez ukłonów w stronę publiki, bez kompromisów…. Tak czują, tak grają i koniec – kto chce, to słucha.
I na tym polega MUZYKA. Artysta ma przekaz którym chce coś przekazać i wcale nie ma misji, żeby zbawić cały świat.
East Earth Band, to właśnie taka grupa. Mają swoją wizję i realizują ją bez oglądania się na oklaski, bez wyczekiwania na dobre recenzje, bez presji na sukces… Bo sukcesu tu nie będzie. Dzisiejszy, tzw. show business-ie do tego nigdy nie dopuści.
Tam liczą się układy, dobre relacje i kto z kim śpi. Reszta won… Wyższe szkoły muzyczne masowo produkują fantastycznych muzyków… stop, nie muzyków, tylko rzemieślników, grających i śpiewających świetnie technicznie, ale bez serca… Widać to potem w telewizji – kompletnie nie rozpoznawalni, muzycznie tacy sami, bezpłciowi i nijacy…. Dużo grania, zero muzyki.
I w tym tkwi różnica pomiędzy tym co słyszycie w rozgłośniach radiowych i telewizjach, a East Earth Band. Tych ostatnich MUSICIE zobaczyć na żywo żeby poczuć tą różnicę. To nie stereotypowe “umpa umpa”, albo “rymci, rymci, dała bym ci”, ale piękny, subtelny Blues, który jeśli się zaangażujecie i dacie się ponieść tej muzie, przeniesie was w inne rejony świadomości…
Muzycznie usłyszycie dalekie echa starych Allmanów, klimat Mayalla z okresu USA Union, początków Dżem’u i młodego Nalepy, a wokalnie szczerego do bólu Fidorczuka, którego porównać się nie da do nikogo i niczego…, no może do zdezelowanej szlifierki na sterydach z domieszką kota napojonego terpentyną…
Ja jednak naprawdę wolę to, niż ugrzecznione, bezsmakowe i bezbarwne współczesne produkcje. Właśnie tu jest problem – produkcje. Dziś muzykę się produkuje, kiedyś się po prostu grało… East Earth Band jest reliktem lat 70-tych żywcem przeniesionym w czasy nam niestety współczesne. Tu każda nuta “siedzi”, nawet covery, które grają nie są odgrywaniem pierwowzorów lecz głęboko przemyślaną “wariacją na temat”…
A wokal? Żarty na bok – ktoś go kiedyś nazwał Osbournem polskiego bluesa – i to jest kwintesencja tych odgłosów – szczery do bólu, bez upiększeń, pogłosów, nakładek i miksów. Tacy byli wokaliści bluesowi w latach 70-tych, taki jest i Paweł – po trzecim, czwartym przesłuchaniu materiału jego styl zaczyna nabierać innego wymiaru… Skupia na sobie uwagę i zaczynamy wsłuchiwać się w tekst, a jak niewielu wokalistom to się udaje mogą świadczyć wyniki ankiety sprzed kilku lat, gdzie blisko 90% ankietowanych przyznało, że nie zwraca uwagi na słowa traktując wokal jak kolejny instrument. To nie wydumane jęki nawiedzonych pseudo wokalistek, to nie do bólu nadęte interpretacje pseudoartystek z nosem w chmurach – to samo życie… a więc szorstki, często gniewny, pełen bólu, nienawiści, ale i miłości… wokal, którego emocje rzucają nas na kolana… To wokal, który włącza w nas tryb myślenia. O sobie, o miłości, o Bogu… Posłuchajcie tej grupy, popłyńcie z tymi dźwiękami. Polskie jest Piękne. Albo jeszcze piękniejsze….
Oczywiście, jak zwykle moim, cholernie subiektywnym zdaniem…”
Tu musimy bardzo przeprosić autora tekstu. Mamy nadzieję, że jak zajrzy na naszą stronę Paweł Fiodorczuk, to nam podpowie, kto skusił się na tak obszerną recenzję.
“Witam serdecznie! Niedawno zakupiłam płytę zespołu East Earth Band i pozwoliłam sobie napisać parę słów o niej, a raczej o moich odczuciach, bo każdy człowiek ma inną wrażliwość i inne oczekiwania. Płyta w czerwonej ognistej okładce – pomyślałam będzie Czad, no i był, wokalny i instrumentalny.
Płyta jest koncertowa, słuchając jej w skupieniu, bo tylko tak można przeżywać bluesa, wtopiłam się w te klimaty, jakbym była na realnym koncercie, co jest dodatkowym plusem w obecnych czasach. W tych utworach, miłośnicy tego gatunku muzyki, znajdą cos dla siebie.
Ja mam też wybrane perełki:
Tron, W końcu – poruszają mnie dogłębnie, łezka się w oku zakręciła, tak więc z czystym sumieniem polecam zakup tej płyty, a ja przymierzam się do następnej do kolekcji, bo naprawdę warto.
Dziękuję bardzo PAWŁOWI – ktoś go porównał do kota opitego terpentyną, haha, a ja powiem, kota napitego pozytywną energią z ADHD włącznie i to jest Super.
PIOTROWI : dziękuję za wspaniałe kompozycje i perfekcyjne solówki, kocham je bardzooo.
Ukłony dla całego zespołu za dźwięki, jakże inne od tych, którymi nas karmi Radio i Telewizja. Mam nadzieję, że będzie okazja posluchania Was na żywo.
Buziole posyłam ze Śląska i gorąco pozdrawiam. Wspierajmy dobrego Bluesa w tych trudnych dla wszystkich czasach!!!!”
Irena Juraszek